Gra o tron. Pieśń Lodu i Ognia. Tom 1. Wydanie serialowe już od 42,88 zł - od 42,88 zł, porównanie cen w 3 sklepach. Zobacz inne Fantastyka i fantasy, najtańsze i najlepsze oferty, opinie.. Co dokładnie zawiodło w ostatnim sezonie "Gry o Tron"? Wszystkie głupie decyzje scenarzystów rozkładam na czynniki pierwsze i mówię, jak mogłoby to wyglądać Winning Moves Ryzyko: Gra O Tron – sprawdź opinie i opis produktu. Zobacz inne Gry planszowe, najtańsze i najlepsze oferty. 4 boostery Pokemon 151. Binder na 360 kart. Naszym zdaniem: Pokémon TCG to jedna z najpopularniejszych gier karcianych na świecie, a nowe rozszerzenia pojawiają się nieprzerwanie od ponad 20 lat! Wyjątkową cechą tej gry jest to, że jej zasady opanują nawet najmłodsi gracze, a starzy wyjadacze odkryją w niej zaskakujące pokłady OPINIE i DYSKUSJE Sortuj. Wszystkie opinie [2] Opublikowano teaser serialu „Ród smoka” z uniwersum „Gry o tron” Reklama. Podobne książki . Ocena 0,0 . Vay Tiền Nhanh Ggads. Koniec "Gry o tron". Kiedyś tych słów oczekiwalibyśmy z napięciem, ostatnio z coraz większą obojętnością. Po obejrzeniu finału zostało nam westchnąć z ulgą – tak, to naprawdę koniec. Spoilery. Starałem się. Jeśli czytaliście moje recenzje kolejnych odcinków 8. sezonu "Gry o tron", to wiecie, że naprawdę starałem się dostrzegać w nich to co najlepsze, choć często nie było to łatwym zadaniem. Próbowałem także nie podzielać nastroju potężnego rozczarowania, jaki im towarzyszył, a który stopniowo przekładał się wśród widzów na obojętność. Stan jeszcze kilka tygodni temu absolutnie nie do pomyślenia, przecież mowa o największej serialowej superprodukcji w historii, która miała się lada moment skończyć! Co poszło straszliwie nie tak? Gra o tron – co poszło nie tak w finale? To akurat temat na dłuższy wywód, a ja miałem tylko o finale. No więc wracając do tematu, finał "Gry o tron" nie był mi kompletnie obojętny. Przeciwnie, czekałem na niego z zainteresowaniem, po części naiwnie wierząc, że twórcy w ostatniej chwili wywiną jakiś spektakularny numer, a po części nie dowierzając, że naprawdę mogli to wszystko tak spartolić. Cóż, "The Iron Throne" pokazało, że owszem, mogli, choć wcale nie mieli najgorszych pomysłów. Problem w tym, że po drodze popełnili tyle błędów, że odwrócić ich w 80 minut zwyczajnie się nie dało. Efekt jest taki, że zamiast wielkiego finału, który zapisze się złotymi zgłoskami w historii małego ekranu, dostaliśmy telewizyjną papkę, do jakiej produkcje spod szyldu HBO raczej nie przyzwyczajały. Jasne, to ciągle papka efektowna, zawierająca kilka ładnych obrazków i na pewno w dużym stopniu zaskakująca, ale rany, to miał być ten odcinek, który zapamiętamy na zawsze, który nas podzieli i emocjonalnie rozerwie na strzępy? Serio? Wygląda na to, że to jednak nie żart, zatem ja też podejdę do sprawy poważnie. Drodzy twórcy, daliście ciała. Co z tego, że doprowadziliście sprawy do mety w miarę logiczny sposób (podkreślam – w miarę), skoro na sam koniec daliście nam odcinek kompletnie jałowy? Zakończenie tak wyprute z emocji, że próby jego sztucznego wywoływania mogły powodować w najlepszym wypadku wzruszenie ramion, a w najgorszym atak śmiechu. Ten zaś średnio pasował do sytuacji, w końcu oglądaliśmy dramatyczne ostatnie chwile naszych bohaterów, próbujących coś uradzić, gdy pył powoli opadał na zrujnowaną Królewską Przystań. Gra o tron – kto zasiadł na Żelaznym Tronie? Z niego wyłaniały się po kolei pozostałe przy życiu postaci, robiąc dokładnie to, czego należało się spodziewać. Tyrion zatem najpierw błyskawicznie odnalazł się w gruzach i opłakał rodzeństwo, a potem wręczył swojej przełożonej wypowiedzenie, po czym trafił do lochu. Jon był zszokowany, ale że kiedyś zdarzyło mu się uklęknąć, to nie mógł nic z tym zrobić. Szary Robak pewnie się cieszył, bo to zawsze ktoś nowy do zamordowania. A Daenerys? Ta weszła już w stu procentach w totalitarny tryb, urządzając sobie wiwat godny największych tyranów. Ba, nawet skrzydeł się dorobiła! A jednak, jak się nad tym zastanowić, widać w jej postępowaniu pewien brak konsekwencji. "Wyzwalając" aż do skutku, była wszak gotowa poświęcić wszystko i wszystkich, lecz nie zdecydowała się szybko pozbyć największego zagrożenia. Gdy wpadała ostatnio w szał zabijania, można przecież było oczekiwać, że to nie ograniczy się do bezimiennych mieszkańców Królewskiej Przystani, lecz pod ogień pójdą także ci nie do końca akceptujący jej styl rządzenia. Ot, choćby ukochany, który przypadkiem ma większe prawa do tronu od niej. Ale nie, oczywiście, że opętanie Daenerys musiało mieć swoje granice. Wystarczające, by być mroczną jak diabli władczynią, która sama może określać, czym jest dobro, ale nie na tyle posunięte, by nie dać się nabrać płaczliwemu spojrzeniu swojego bratanka. Wychodzi na to, że Szalona Królowa była jednak trochę za mało szalona, żeby doprowadzić sprawy do końca, przez co skończyła, jak skończyła. I jak skończyć musiała, chciałoby się dodać, bo rzecz jasna taka śmierć Dany to jak najbardziej naturalne rozwiązanie. W tym przypadku nie równa się to jednak rozwiązaniu dobremu, bo przeprowadzono je w tak łopatologiczny i nadęty sposób, że zamiast wyciskać łzy, kolejne sceny przyprawiały mnie jedynie o zgrzytanie zębów. Począwszy od rozmowy Jona z Tyrionem, w której ten jak na talerzu wyłożył powody zmiany w charakterze Daenerys oraz swojej upartej wiary w nią, a skończywszy na ostatnich chwilach Matki Smoków, już ze sztyletem w sercu, godnym najgorszego rodzaju melodramatów. Przejęliście się? Ja niestety nie bardzo. Ani gdy bohaterka konała w ramionach Jona, ani gdy wcześniej wyjątkowo pożądliwym wzrokiem obdarzała pewne paskudne krzesło, ani gdy odlatywała martwa w nieznane w smoczych szponach. No dobra, Drogon przeżywający jej śmierć nieco mnie ruszył, ale to tyle. Może miał z tym coś wspólnego nieznośny kicz, jaki towarzyszył praktycznie każdemu ujęciu, z wisienką na torcie w scenie topienia Żelaznego Tronu? Może, ale jednak bardziej skłaniałbym się ku innej przyczynie. Mianowicie takiej, że te kluczowe momenty odcinka kompletnie nie zagrały pod względem emocjonalnym, choć w teorii wszystko było na swoim miejscu. Mimo tego ani przez moment nie uwierzyłem w wielkie cierpienie rozdartego między miłością a obowiązkiem Jona, uczucie łączące go z Daenerys czy wreszcie jej szaleństwo (dodajmy, że to nie wina Emilii Clarke, której nie było często okazji chwalić, ale tu zrobiła swoje). Twórcy wyłożyli karty na stół, ale okazało się, że te są wyjątkowo słabe – tak jak fabularne fundamenty serialu, które najpierw były aż nazbyt drobiazgowo budowane przez sześć sezonów, by potem zostać wywrócone do góry nogami w szaleńczej pogoni do mety. Gra o tron – kto będzie rządził Westeros? Czyli co, koniec? Daleki od przekonującego, ale chyba jedyny możliwy? Nie, skądże znowu! Przecież to "Gra o tron", a że tytuł zobowiązuje, to przydałoby się w końcu kogoś na tym władczym fotelu posadzić. Czy tam na czymkolwiek innym, co miało przejąć rolę najważniejszego stołka w Westeros po Żelaznym Tronie. W tym celu zaś trzeba nam było przenieść się kilka tygodni naprzód, na posiedzenie najważniejszych ludzi we wszystkich Siedmiu Królestwach, którzy wprawdzie zebrali się, żeby osądzić Tyriona i Jona, ale przy okazji zmienili ustrój, bo czemu nie? Dobra, po kolei, bo ta sekwencja jednak nie była twórczym dowcipem, lecz całkiem poważną naradą. A przynajmniej tak próbowano ją przedstawić, choć trudno mówić o powadze, gdy sądzony więzień od słowa do słowa staje się prowadzącym dyskusję. Wygląda na to, że jej sztuka na dobre wyginęła w Westeros wraz z Littlefingerem i Varysem, więc nic dziwnego, że Tyrion momentalnie owinął sobie wszystkich wokół palca. Pozostaje tylko pytanie, czemu u licha uznał, że posadzenie na tronie Brana będzie idealnym rozwiązaniem? Choć chciałbym, naprawdę nie potrafię znaleźć sensownej odpowiedzi na to pytanie, więc wygląda na to, że znów musimy wziąć wszystko na wiarę. Nie no, nie ma problemu, skoro uwierzyliśmy już w miłość dwójki Targaryenów i szaleństwo, "bo zabili mi smoka i przyjaciółkę", to czemu nie w króla, który ma dobrą pamięć? Tak, tak, wiem, że nie bez powodu w jednym z wcześniejszych odcinków pokazano nam zainteresowanie Tyriona historią Brana i ich rozmowę w cztery oczy. Ale co z tego? Wybaczcie, nic nie mam przeciwko temu bohaterowi i uważam go za całkiem interesujący dodatek, ale… no właśnie, dodatek. Nie króla Siedmiu Sześciu Królestw! Równie dobrze mogli tam posadzić Robina Arryna (Lino Facioli), który całkiem zdrowo wyrósł oderwany na siłę od matczynej piersi, czy Edmure'a Tully'ego (Tobias Menzies), który wyraźnie nie zna swojego miejsca w szeregu. Albo chociaż Gendry'ego za to, ile się swego czasu nawiosłował. Wybaczcie suche żarty, ale co innego mi pozostało? Twórcy sami przecież do takiej sytuacji doprowadzili, traktując naradę o przyszłości Westeros jak jakiś zlot totalnych naiwniaków, którzy nie bardzo wiedzą, czego chcą i nie potrafią do tego doprowadzić. Nie przeczę, było całkiem zabawnie, szczególnie w uroczym momencie wyśmiewania demokracji, ale przepraszam, to "Gra o tron" czy jakaś kiepska satyra polityczna? Podsumowaniem niech będzie fakt, że nowego króla przedwstawił ciągle zakuty w kajdany Tyrion, zaraz po tym, jak oderwanie od Siedmiu Królestw ogłosiła w imieniu Północy Sansa. Czemu inni nie zażyczyli sobie osobnych rządów? Nie wiem, może powstrzymała ich uderzająca charyzma Brana Kalekiego? Albo roztaczająca się przed nimi piękna wizja systemu elekcyjnego? Na pewno jest to sprawa do przemyślenia na później, gdy tylko uporam się z dręczącym mnie po tych bardzo dziwnych scenach pytaniem: naprawdę po to było to wszystko? Gra o tron rozczarowuje w ostatnim odcinku Po to, żeby ratujący wszystkim cztery litery Jon został zesłany do Nocnej Straży? By Szary Robak pożeglował z Nieskalanymi na Naath zgodnie z życzeniem Missandei, a Brienne została kronikarką losów Jamiego? A może po to, byśmy dostali kolejną na poły komediową scenkę z nowo wybraną małą radą i brylującym w niej Bronnem? Nie powiem, znów było dowcipnie (może by tak o nich zrobić jakiś spin-off?), ale jeszcze raz zapytam: przepraszam, kto mi zabrał "Grę o tron"? Trzeba przyznać, że jeśli twórcom chodziło o to, by z każdą kolejną sceną widzowie byli coraz mocniej zaskoczeni, to wyszło im nieźle. Fanowskie teorie poszły już dawno w odstawkę, sens też, serialowa godność w dużej części również – jak się bawić, to się bawić! Trochę sytuację uratowało pożegnanie ze Starkami, którzy otrzymali, co im się należało, ale w gruncie rzeczy w sedno trafił Tyrion, mówiąc, że skoro nikt nie jest do końca szczęśliwy, to wygląda na całkiem niezły kompromis. O ile jednak rzeczywiście przyzwoicie mają się sprawy dla ocalałych bohaterów, o tyle widzowie są w nieco gorszej sytuacji. Zostaliśmy bowiem z rozwiązaniami zadziwiająco bezpiecznymi, niemającymi praktycznie nic z wspólnego z czasami, gdy "Gra o tron" potrafiła wzbudzać autentyczne emocje. Pewnie, dobrze, że Sansa została Królową Północy, należało jej się. Ale równie dobrze należało jej się więcej czasu antenowego, który marnowaliśmy na postaci niedorastające jej do pięt. Fajnie że Arya odpłynęła w nieznane (swoją drogą, jej losy to kolejny dobry temat na spin-off), jednak i ją sprowadzono w finałowym odcinku do roli rekwizytu. Miło wreszcie, że Jon, Duch i Tormund jednak doczekali się wspólnego happy endu, ale chyba nie do końca na to liczyliśmy. A przynajmniej nie tylko na to (choć sam fakt, że najwięcej emocji budzą w odcinku sceny z udziałem zwierzaków, sporo o nim mówi), bo przecież nie chodzi o to, że finałowe rozstrzygnięcia mi się kompletnie nie podobają. Bynajmniej, sporą ich część kilka tygodni temu wziąłbym w ciemno, bo brzmiałyby jak bajka. Wtedy jednak nie mogłem wiedzieć, że droga do nich prowadząca zostanie tak okrutnie skrócona, że koniec nie będzie w żadnym stopniu satysfakcjonujący. Do głowy by mi wówczas nie przyszło, że nawet potrafiący bezceremonialnie obchodzić się z postaciami i wątkami David Benioff i Weiss, postawią w aż takim stopniu na tandetne efekciarstwo oraz banały. Zwyczajnie bym nie uwierzył, że za nic będą mieć budowaną przez lata więź z bohaterami i tkwiące w ich historiach dramaty, zamieniając może niedoskonałą, ale na pewno pieczołowicie tworzoną fabułę, w ciąg pospiesznych rozwiązań. Jednak stało się, a przez to nawet dumnie brzmiąca "Pieśń Lodu i Ognia", która w teorii miała oddawać hołd autorowi oryginału, wygląda na kolejny kiepski dowcip ze strony twórców. Patrzcie, nie tylko zrobiliśmy serial, ale i książkę napisaliśmy szybciej niż George Martin! Brawo drodzy państwo, jakimś sposobem udało wam się sprowadzić "Grę o tron" do roli żartu. A to w przypadku serialu, który bez dwóch zdań stał się fenomenem kulturowym i czymś znaczącym dla milionów fanów, jest rzeczą po prostu przykrą. Gra o tron jest dostępna w HBO GO Ostatni sezon „Gry o tron” był jednym z najgorszych w historii współczesnej telewizji. Nie ma wielkiego sensu udawać, że jest inaczej. Przed adaptacją „Pieśni lodu i ognia” nie brakowało oczywiście innych seriali, które pożegnały się ze swoimi fanami w sposób niegodny. Żadna z nich nie osiągnęła jednak tak olbrzymiego znaczenia dla światowej popkultury jak „Gra o tron”. Co siłę rzeczy sprawiło, że upadek produkcji HBO z piedestału był tym słabość finałowego epizodu nie była niczym zaskakującym dla widzów śledzących cały 8. sezon. Mowa bowiem o bardzo nierównych sześciu odcinkach, w których już wcześniej nie brakowało problematycznych momentów. A przecież pierwsze symptomy spadku jakości serii sięgają czasów 5. części. Dlaczego więc fani wracają do sezonów 5-7, niektórzy bronią fatalną Bitwę o Winterfell, a o finałowym odcinku wszyscy chcą zapomnieć? Na pewno ważnym powodem takiego stanowiska jest swoiste zmęczenie materiału. Widzowie „Gry o tron” długo przyjmowali taktykę zbywania wszystkich krytycznych głosów za pomocą argumentu: „Wszystko zmieni finał”. Obietnica zakończenia, jakiego świat nie widział, miała olbrzymi wpływ na stosunek do słabszych elementów serialu. A była też dodatkowo wzmocniona faktem, że nawet czytelnicy książek nie wiedzieli, co się można było mówić: „Daenerys za długo siedzi w Zatoce Niewolników, ale jak już przypłynie do Westeros, to...”, „Jak Jon Snow w końcu zostanie królem Północy, to...”, „Nadal nic nie wiemy o Białych Wędrowcach, ale jak Nocny Król zaatakuje, to...”. Siła wyobraźni ukrytej za tymi wielokropkami jest nie do przecenienia. W pewnym momencie serial zaczął jednak niechybnie zmierzać ku końcowi. Coraz mniej pozostawało ukrytego za zasłoną tajemnicy, coraz więcej istotnych dla fanów wątków trafiało do kosza, a Benioff i Weiss coraz chętniej szli na skróty. Fandom „Gry o tron” długo żył nadzieją i dlatego poczuł się podwójnie zdradzony, gdy ujrzał jak wielką katastrofą okazał się 8. sezon. A reakcje aktorów też nie pomogły. Można czasem odnieść wrażenie, że obsada serialu HBO również podzieliła się w swojej ocenie finału. Na YouTubie łatwo znaleźć kilka kompilacji rozmaitych wywiadów, w trakcie których aktorzy z „Gry o tron” pośrednio lub wprost wyrażają swoje niezadowolenie. Wiele z tych cytatów można jednak interpretować dosyć swobodnie. Ale fani chętnie odczytywali w nich emocje, których sami doświadczali. Bo potrzebowali zrozumienia i poczucia bliskości, a bynajmniej nie otrzymali go od reszty aktorów wypowiadających się w krytyce gwiazdy przyjęły wspólną taktykę w odpowiedzi na niechęć fandomu. Zaczęli więc rozgłaszać, że „Gra o tron” nigdy nie miała szans zadowolić wszystkich. A widzowie narzekają, bo nie dostali tego, czego chcieli. Nawet rok po premierze grająca Melisandre Carice van Houten promuje taki punkt widzenia. Co w oczywisty sposób jest postawieniem dyskusji o 8. sezonie na głowie i mieszaniem dwóch zupełnie różnych kwestii. I nie ma znaczenia, że oddolna inicjatywa fanów w postaci popularnej petycji, żeby jeszcze raz nakręcić ostatnie odcinki, była gestem tyleż bezradnym, co nieco obraźliwym wobec osób pracujących przy 8. odsłonie. Ciężka praca nie zwalnia z odpowiedzialności i nie chroni przed krytyką. Zdradzeni przez scenarzystów, niepewni aktorów i podejrzliwi wobec zapowiedzianych spin-offów. „Gra o tron” nie doczekała się hucznie obchodzonej rocznicy, bo tu bardziej pasowałaby stypa. I to chyba największy problem HBO na następne miesiące. W fandomie pozostało niewiele energii nawet do prowadzenia sporów na temat losów Daenerys, Jona czy królowania Brana. Nie licząc pojedynczych przypadków, gdy George Martin postanawia przypomnieć światu, ze nadal ciężko pracuje nad „Wichrami zimy”, zainteresowanie marką w dużej mierze przecież internetu nie zalały dzisiaj ani radosne wspomnienia z finału „Gry o tron”, ani dziesiątki wiadomości, dlaczego 8. sezon jest najgorszym dziełem w historii telewizji. Zamiast tego serialowi HBO naprzeciw w 1. rocznicę jego zakończenia wyszły cisza i zapomnienie. A to pod wieloma względami jeszcze gorzej. I stacja musi wyciągnąć z tego jakieś wnioski, jeśli chce sukcesu „House of the Dragon”.

final gry o tron opinie